Potyczka obu zespołów zawsze należała do kategorii meczów przyjaźni. Jednak na parkiecie o tym nikt nie myśli. I tak było tym razem. Jako pierwsi swój pazur pokazali tyszanie rozpoczynając pierwsze minuty od 0:7. Miejscowi byli w stanie trafiać jedynie z linii osobistych. Jednak po chwili otrząsnęli się mozolnie gromadząc kolejne punkty. Tyszanie nadal robili swoje wygrywając kwartę 14:22. Kolejne dziesięć minut gry jednak można by nazwać meczem „przyjaźni”. ŁKS potrzebował pięciu minut żeby GKS oddał mu prowadzenie. Mało tego postanowili się nie zatrzymywać prowadząc do przerwy 40:34. Czy na jednym geście przyjaźni się skończyło ? Po wyjściu z szatni już nikt nie pamiętał o pierwszej połowie. Gra toczyła się punkt za punkt co oznaczało, że kolejne minuty przyniosą ogromne emocje. Ostatnie dziesięć minut to już prawdziwy horror. Tyszanie w ciągu trzech minut doprowadzili do remisu. Pomimo wymiany ciosów „trójkami” to mecz rozstrzygał się na linii rzutów wolnych. Na dwanaście sekund przed końcową syreną dużo zimnej krwi zachował Szymon Szmit trafiając oba rzuty z czego ten drugi dał prowadzenie GKS. Jeszcze miejscowi oddali rzut z dystansu w ostatnich sekundach jednak na szczęście dla tyszan niecelnie. Bardzo ważne i wyszarpane zwycięstwo daje ogromny spokój przed przerwą na rozgrywki.

ŁKS Łódź – GKS Tychy 75:76 (14:22, 26:12, 22:21, 13:21)
GKS Tychy – Śnieg 21, Bożenko 13, Szmit 12, Lis 11, Duda 8, Dawdo 5, Piliszczuk 3, Heliński 2, Zmarlak 1, Walski 0, Kuczawski 0.