aktualności Polska Hokej Liga

Zapraszamy do przeczytania rozmowy z byłym napastnikiem GKS Tychy, Filipem Komorskim. Porozmawialiśmy między innymi o największej liczbie strzelonych bramek, poziomie rozgrywek w Czechach, planach na obecny sezon, kulisach międzynarodowej szatni, najbliższej rywalizacji w derbach z AZ Havířov oraz przełamywaniu stereotypu o polskim hokeiście.

Przed nami w najbliższą sobotę polski pojedynek w hali Polarka we Frýdku-Místku – pomiędzy wami i AZ Havířov. W barwach drużyny gospodarzy zagrasz razem z Alanem Łyszczarczykiem i Bartkiem Ciurą przeciwko innemu rodakowi – Dominikowi Pasiowi. W jaki sposób zachęcisz rodaków, by pojawili się w sobotę w Czechach? I jak do tego doszło, że Czesi go zorganizowali?

Z punktu widzenia obecnej sytuacji w tabeli jest to dla nas ważne starcie. Nie tylko z Hawirzowem rywalizujemy o utrzymanie w lidze. W obecnym sezonie aż cztery drużyny spadają z tego poziomu rozgrywek. Smaczku dodaje fakt, że są to nasze lokalne derby.

Czyli Ciebie czekają tak jakby podwójne derby. W piątek była drużyna podejmuje rywala z Katowic, a dzień później obecna podejmować będzie ekipę gości. Czy to sobotnie wydarzenie będzie dla Ciebie szczególne?

Dokładnie tak można powiedzieć. Cieszę się, że działacze z Frýdka wyciągnęli rękę do naszych fanów i zaprosili ich na to spotkanie. Wpadli na pomysł, by stworzyć widowisko również dla nich. W wykonaniu naszej trójki jest to debiutancki sezon. W przeciwnej ekipie będzie grał z kolei – Dominik Paś. Będą mogli na żywo zobaczyć jak wygląda czeska pierwsza liga, jaki poziom prezentuje nasza drużyna, oraz jak wygląda nasz stadion. Z kolei czescy sympatycy będą mieli możliwość zobaczenia dopingujących wspaniałych, biało-czerwonych kibiców.

W trwających rozgrywkach już raz graliście na wyjeździe z kolegami Dominika Pasia. Jak ta rywalizacja się skończyła, i czy udało się wygrać?

Do tej pory graliśmy tylko raz przeciwko sobie. Wygraliśmy wówczas 3:2. Była to wyrównana rozgrywka, dosłownie na jeden popełniony błąd. Cała I liga czeska jest bardzo wyrównana, gdzie o losach często decyduje różnica jednej bramki. Wystarczy, że się pomylisz i to automatycznie przełoży się na wynik. 

Udało się strzelić wówczas bramkę? Patrząc na liczbę punktów jakie masz i liczbę strzelonych bramek to pewnie tak było?

W tym akurat nie. Mam nadzieję, że przy tej najbliższej okazji strzelę z pomocą dopingu polskich i czeskich kibiców.

W ostatnim sezonie w GKS Tychy zdobyłeś łącznie 41. punktów. Patrząc globalnie na statystyki z Twojej kariery widać, że poniżej wysokiego – pewnie dla wielu nieosiągalnego nigdy pułapu – nie schodzisz. Niezależnie od tego gdzie grasz masz wysoki wskaźnik zdobytych bramek i asyst. Do tej pory w debiutanckim sezonie w Czechach rozegrałeś 23. spotkania i odnotowałeś 15. oczek za dziesięć bramek i pięć kluczowych podań. Widać, że aklimatyzacja do nowej drużyny przebiega zgodnie z planem? Filip w jaki sposób Ty to robisz? 

Jeśli chodzi o aklimatyzację w drużynie to przebiegła ona fantastycznie. Cały okres przygotowawczy poznawaliśmy i trenowaliśmy z zespołem. Całe zaplecze – sztab trenerski, wszyscy ludzie wokół kadry przyjęli nas bardzo pozytywnie. Atmosfera jest bardzo fajna. Muszę powiedzieć, że nie ma jakiś grupek. Możemy na wszystkich liczyć. Z kolei aklimatyzacja w lidze przebiega coraz lepiej. Na początku odczuwałem różnice w porównaniu do polskiej ligi. Teraz podczas gry mam mniej czasu na podjęcie decyzji. Na pewno inne są: tempo, twardość i więcej pracuje się kijem – nie tylko mając krążek. Nie ukrywam, że było to na początku uciążliwe, bo będąc przy krążku nie miałem na nic czasu. Zawodnicy przeciwnej drużyny zdecydowanie częściej podbijali kij, atakowali mnie, uniemożliwiając swobodną grę. Z każdym kolejnym spotkaniem jest coraz lepiej.

W Tychach grałeś z numerem 5 na koszulce. A jak jest w Czechach? Z jakim numerem  aktualnie występujesz i czy musiałeś któregoś z nich przekonywać, by oddał tą cyfrę?

We Frýdku gram z „5” na koszulce. Na zdjęciu z Jastrzębia zapowiadającym ten pojedynek mam strój z poprzedniego sezonu z numerem 74. Zależało mi, aby kontynuować grę z „piątką”. Co prawda jeden z zawodników grał z tym numerem, ale udało mi się go poprosić o to by mi go oddał.

Od sezonu 2015/2016 grałeś z powodzeniem w zespole z piwnego miasta. Jak wspominasz pracę dla GKS Tychy? Czy te doświadczenie mają przełożenie na taflę? I czy jest szansa na to, że jeszcze zobaczymy Cię na Stadionie Zimowym przy de Gaulle’a 2?

To był dla mnie okres szczególny. Najbardziej owocny czas w mojej dotychczasowej karierze hokejowej. Zdobyliśmy w Tychach wszelkie możliwe tytuły, walczyliśmy – z sukcesami – na arenie międzynarodowej. Wspominam go wspaniale. Dodatkowo nie zapominam również o ludziach, którzy to współtworzyli. Hokej to nie jest sport indywidualny. Nad sukcesem pracowało wiele osób: koledzy z szatni, sztab, kibice oraz zaplecze którego nie widać. Są to wspomnienia, które będą towarzyszyły mi zawsze. Tak jak napisałem w moim pożegnalnym wpisie na Facebooku: „Na wspomnienie hymnu Polski przed meczami CHL – w Waszym wykonaniu – do końca życia będę miał ciarki!”. Nie jestem w stanie opisać nikomu emocji jakie wówczas nam towarzyszyły. Jeśli chodzi o powrót – to zobaczymy. Nie ukrywam, że pewnie kiedyś będę chciał wrócić. Natomiast skupiam się nad tym jak sytuacja się rozwinie w Czechach. Czy spełnimy pokładane w nas oczekiwania. Czy swoją grą zwrócimy na siebie uwagę klubów z Ekstraligi. Na razie nie chcę wybiegać za bardzo w przyszłość.

A jak wyglądają Twoje relacje z chłopakami z tyskiej szatni? Utrzymujecie dalej kontakt ze sobą?

Z tego co pamiętam to byłem na spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec i ostatnio z Cracovią. Tak utrzymuje kontakt z chłopakami. Jeśli mam możliwość to zawsze chętnie przyjeżdżam do Tychów. Planuje, że może trzeciego grudnia uda mi się przyjechać. Kilka sezonów tam spędziłem, więc więzi z kolegami pozostały. Nie byliśmy tylko „znajomymi z pracy”. Są to znajomości, które pozostają na lata. Zapraszałem również kolegów na rozgrywki do Czech.

Jesteś liderem w nowej szatni pod względem liczby strzelonych bramek (10). Razem z Alanem Łyszczarczykiem zdobyliście łącznie 17. bramek i zapisaliście 24. kluczowe podania. Jaki jest wasz cel na ten sezon? Czy jest to krok w kierunku czeskiej Ekstraklasy? Jak to się dzieje, że Polacy w Czechach jednak dają sobie radę i ku pewnie zaskoczeniu Czechów pokazują, że potrafią grać w hokeja na lodzie?

Przyjechaliśmy dokładnie do Czech z takim nastawieniem o jakim mówisz. Chcemy udowodnić, że Polak potrafi. Wiemy, że jeśli chodzi o liczbę kadrowiczów, ich wyszkolenie to nasza reprezentacja i ich to są to dwa różne światy. Chcieliśmy pokazać – i to udowadniamy, że jesteśmy ambitni, pracowici i też potrafimy grać w hokeja. Wiadomo, że jednak musieliśmy zetknąć się ze stereotypowym myśleniu o polskim hokeiście. Jednak w naszym kraju hokej nie jest sportem wiodącym. Chcemy ten stereotyp o postrzeganiu polskiego hokeisty przełamać . Aron już to robi od kilku sezonów grając na najwyższym szczeblu rozgrywek, zdobywając najwyższe trofea. Może czesi częściej zaczną patrzą w naszym kierunku. Jego przykład jest dobry by to właśnie pokazać. Przez pierwsze sezony grał na II poziomie rozgrywkowym i małymi krokami wdrapywał się do zespołu Mistrza Czech. Mam nadzieję, że tego typu przykłady będą dla naszego młodszego pokolenia wzorem. Nasze dobre występy na pewno otwierają oczy działaczom i skupiają wzrok na młode talenty. Może za kilka lat po latach szkolenia w Czechach będziemy mieli hokeistów typu Aron Chmielewski czy Paweł Zygmunt. Mamy jasno sprecyzowane cele drużynowe. Celem ekipy z Frýdka-Místka jest awans do Play-Off. Przez kilka ostatnich lat się to nie udawało. Z kolei celem minimum jest utrzymanie w I lidze. Do ligi wchodzi pewna nowość polegająca na wyrównaniu liczby drużyn w czeskiej Ekstraklasie i I lidze. A to oznacza, że z I ligi muszą spaść trzy drużyny a czwarta musi grać w barażach. Dziesięć pierwszych miejsc na koniec sezonu awansuje do kolejnej fazy. Liga ta jest bardzo wyrównana. Jak się popatrzy w tabelę to po 2-3 wygranych możesz awansować z dziesiątego na trzecie miejsce. Podobnie, ale w przeciwnym kierunku jest w przypadku kilku porażek z rzędu. Przypominam sobie, że kilka lat temu w Polsce kibice – zresztą trafnie – twierdzili, że w Polskiej Hokej Lidze emocje zaczynają się dopiero w półfinałach Play-Off. Patrząc jednak dziś na PHL to w tym sezonie jest nieco inaczej – poziom jest bardziej wyrównany – co bardzo cieszy.

Jak słusznie zauważyłeś poziom PHL w obecnym sezonie się bardzo spłaszczył, przez co wyrównał. Tu każdy może wygrać z pozostałymi ośmioma zespołami.

Tak jak mówimy – trzeba patrzeć na to przez pryzmat wyrównanego poziomu. Wystarczy, że wygrasz, a możesz awansować w tabeli nawet o kilka miejsc. Z kolei porażka pociągnie cię w dół. Nie ma tutaj dużych różnic punktowych pomiędzy drużynami. Zwrócę uwagę chociażby na Klub Hokejowy z Torunia, który po dwóch rundach awansował do Pucharu Polski. Obecnie po kilku słabszych występach zajmują szóstą lokatę, mimo tego, że niedawno rywalizowali z GKS Katowice o pierwsze miejsce. Moim zdaniem jest to piękne, gdy liga jest wyrównana. W sporcie chodzi przede wszystkim o dostarczanie emocji.

Będąc w środku tego hokejowego środowiska często słyszę taką opinię, że dużo trudniej jest się utrzymać na szczycie, niż się na niego wdrapać. Czy podzielasz tą opinię?

W pełni to zdanie podzielam. Gdy jesteś na szczycie tabeli, to musisz kontynuować mozolne zdobywanie kolejnych punktów, grać odpowiedzialnie i konsekwentnie. Absolutnie nie możesz dopuścić do tego, że już jest dobrze i samo się wygra. Jeżeli jesteś na miejscu które cię satysfakcjonuje i pojawi się w głowie zalążek tego, że jest wystarczająco dobrze – to jest to początek końca.

Równo rok temu w Centrum Krwiodactwa i Krwiolecznictwa w Katowicach oddałeś wspólnie z Bartłomiejem Jeziorskim i Michałem Kotlorzem osocze w ramach akcji wspierającej osoby zakażone koronawirusem. W obecnym tygodniu – my dawcy – obchodzimy „tydzień honorowego krwiodawcy”. Czy w trakcie ubiegłego roku miałeś jeszcze możliwość oddania krwi, osocza bądź płytek?

Obecnie okazało się, że ze względów zdrowotnych nie mogę oddawać krwi, ale nie przeszkadza mi to w promowaniu działań związanych z troską o zdrowie. Po raz kolejny biorę udział w akcji Movember. Ze względu na ten listopadowy wąs ludzie w Czechach się na mnie dziwnie patrzą. W pełni namawiam i jestem za promowaniem innych akcji tego typu. Zachęcam wszystkich niezależnie od płci do tego, by przynajmniej raz w roku się przebadali.

W ostatnich sezonach występując jeszcze w Polsce brałeś z powodzeniem udział w akcji Movember na wybór najlepszego wąsa. W ostatnim sezonie wygrałeś tą nieformalną tradycję. Czy i w jakim zakresie kontynuujesz to w Czechach oraz czy masz dużą konkurencję wśród innych graczy?

Na pewno mam większą konkurencję niż w Polsce. Zdecydowanie większa liczba zawodników zapuściła wąsy. Graliśmy kilka pojedynków w listopadzie i niektórzy prezentowali ciekawe warianty wąsów. W tym roku nieco zmieniłem wygląd swojego. Wydaje mi się, że mógłbym powalczyć o tytuł tego najlepszego, ale szczerze mówiąc nie wiem czy taka konkurencja w ogóle się tutaj toczy.

W roli głównych trenerów w Polskiej Hokej Lidze jest wielu międzynarodowych szkoleniowców, którzy często bez większych sukcesów prowadzą swoich podopiecznych. Jakie są różnice w prowadzeniu drużyny, przygotowaniu do treningów? Jak to wygląda okiem czynnego hokeisty?

Ciężko jest mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. To wszystko zależy od sytuacji, podejścia i celów w drużynie. W Czechach mamy bardzo dużo analiz, wideo. Trenerzy i my mamy bardzo szeroki dostęp do tego typu rzeczy. Możesz analizować wideo poszczególnych graczy, drużyn. W Polsce też mieliśmy do tego dostęp, ale tutaj jest tego więcej i w szerszym zakresie. Są specjalne portale, które udostępniają wszystkie materiały wideo, statystyki, wycięte zmiany i tak dalej. Mając dostęp do internetu w dowolnym momencie mogę sprawdzić szczegółowy raport ze statystykami, wycięte lub w całości moje zmiany, momenty kiedy straciliśmy, zdobyliśmy bramkę. Wszystko rozłożone jest na czynniki pierwsze. Pierwszą którą na szybko dostrzegam jest to, że na dalsze wyjazdy za każdym razem jeździmy dzień wcześniej.

W Tychach w trwającym sezonie również tak jest. Na przykład przed wyjazdem do Nowego Targu. Przed dłuższymi wyjazdami drużyna wyjeżdża dzień wcześniej i śpi w hotelu.

To cieszę się bardzo, że tak jest. Tego typu zachowania świadczą o profesjonalizmie. Długotrwała podróż w autokarze w dniu rywalizacji jest po prostu męcząca i ciężko prostu z autobusu wysiąść i grać mecz o ligowe punkty.

Czy macie większe niż w Polsce zaplecze w sztabie trenerskim, wśród lekarzy, kierowników i fizjoterapeutów? Jest jakaś różnica w liczbie osób zaangażowanych w kompleksową obsługę?

Wielkość sztabu jest na pewno uzależniona od drużyny. Inny jest sztab w I lidze a inny w Ekstraklasie. Na naszym przykładzie mogę powiedzieć, że mamy dwóch głównych trenerów, trenera bramkarzy, który jest również analitykiem wideo. Dodatkowo mamy kierownika technicznego, kierownika organizacyjnego odpowiadającego również za logistykę oraz trenera przygotowania fizycznego, który odpowiada za nasze przygotowanie fizyczne i motoryczne. Jeśli ktoś ma taką potrzebę to oprócz nadzoru nad zajęciami fizyczno-motorycznymi trener od przygotowania rozpisuje diety lub porady żywieniowe. Na wyższym poziomie ten sztab jest większy przynajmniej dwukrotnie.

W jakim języku komunikujecie się w ramach zespołu? Uczycie się czeskiego, czy rozmawiacie po angielsku?

Od początku staraliśmy się unikać angielskiego. Chcieliśmy od razu wskoczyć na głęboką wodę. Za dzieciaka dużo jeździliśmy do Czech na obozy, turnieje sportowe. Od początku wprawdzie w niewielkim stopniu, ale wiedzieliśmy co do nas mówią. Na początku rozmawialiśmy bardziej po polsko-czesku, a teraz przeskoczyliśmy na wyższy poziom czesko-polski. Chłopaki nas rozumieją, więc wszystko jest w porządku. Dajemy sobie radę rozmawiając z trenerami, szatnią. Topografia Frýdka i bliskość do polskiej granicy pomaga. Co prawda powiedzieli nam, że gdybyśmy grali gdzieś dalej na przykład w Pradze to na pewno na początku mielibyśmy większe problemy z komunikacją.

Grając jeszcze w Tychach często uczestniczyłeś w dodatkowych porannych zajęciach u trenera Tomasza Kurzawy. Jak wspominasz ten czas i czy nie brakuje tych konkretnych zajęć z doskonalenia techniki jazdy na łyżwach, techniki prowadzenia kija? Jak to obecnie wygląda?

Mieliśmy tego typu treningi w Trzyńcu przez letni okres. Zajęcia z techniki kija, jazdy odbywały się dwa razy w tygodniu. W trakcie sezonu nie mamy ich, nad czym ubolewam. Obserwuję profil na Instagramie Tomka Kurzawy. Co prawda treningi te wiązały się ze wczesną pobudką około godziny 5:00. Sam trening zaczynał się o 6:20, ale powiem szczerze, że brakuje mi tego, bo czułem, że mi pomagają. 

W Polsce funkcjonowałeś pod ksywką „Komor”. Posiadasz czeski odpowiednik tego pseudonimu?

Trener skraca moje nazwisko i jest „Komo”, ale „Komor” też obowiązuje.

Przeprowadziłeś się do Czech, czy dalej mieszkasz gdzie mieszkałeś?

Mieszkam w Czeskim Cieszynie. Codziennie dojeżdżam autostradą do Frýdka. Mieszkanie i samochód mam z klubu. Po zakupy z przyzwyczajenia jeździmy do Polski. Nasza rodzina w ubiegłym miesiącu się powiększyła. Miesiąc temu urodziła nam się córeczka. A nasz starszy syn, w listopadzie skończył dwa latka i chodzi do polskiego żłobka.

Czy chciałbyś coś jeszcze dopowiedzieć na zakończenie naszego wywiadu?

Chciałbym bardzo serdecznie pozdrowić i podziękować tyskim kibicom. Co prawda nie jestem już napastnikiem GKS Tychy, ale wciąż dostaję od wielu z nich pozytywne i miłe wiadomości po wygranych meczach, zdobytych bramkach – za co im serdecznie dziękuję. Cały czas o nich pamiętam i kibicuję, żeby Tychy grały jak najlepiej. Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś zobaczymy.