Kierownik sekcji hokeja na lodzie był gościem w „Rozmowie Tygodnia”. Wojciech Matczak w wywiadzie dla hokej.net mówi m.in o poprzednim sezonie, trudnych rozstaniach i bieżących problemach.
Jak idą poszukiwania bramkarza? Widzę, że komputer rozgrzany do czerwoności.
– Szukamy, rozmawiamy, weryfikujemy, słuchamy opinii naszych trenerów.
Jakie są kierunki tych poszukiwań?
– Pan chce konkretnie wiedzieć?
Wiem, że nazwisk mi pan nie zdradzi. Nie znamy się aż tak długo.
– Kierunki są różne: wschodnie, północne, pojawiają się też południowe. Trenerzy muszą określić, czy zaczynamy rozmowy z danym zawodnikiem czy nie. Wszyscy o tym wiedzą, też o tym pisaliście, że były daleko posunięte rozmowy ze Svenssonem, byliśmy blisko, ale ostatecznie Anton wybrał Szwecję. Temat zamknięty.

A jak to było z decyzją o obsadzie bramki na ten sezon? Postawienie na Ondřeja Raszkę, rezygnacja z Johna Murraya to pana decyzja czy sztabu szkoleniowego?
– O składzie decydują trenerzy. Pewnie chodzi panu o to, dlaczego nie ma w Tychach Johnny’ego?
Trochę tak. Była opcja, by zostali w Tychach i Raszka, i Murray?
– Taka opcja wchodziłaby w rachubę, ale zdarzenia potoczyły się trochę inaczej. Chodzi o pewien zbieg okoliczności przed poprzednimi play-offami, gdzie Johnny stracił „jedynkę”. Z perspektywy czasu możemy sobie powiedzieć, że to raczej był błąd. Mam na myśli rywalizację z Cracovią. Może John powinien wejść wcześniej do bramki, a nie na ostatnie spotkanie? No ale to już historia. Życie potoczyło się w ten sposób, Johna już nie ma, to był chyba błąd.
A dlaczego nie ma już trenera Sobeckiego?
– Musi pan sobie odpowiedzieć sam na to pytanie. Arek odpowiadał za bramkarzy. Zaczął pan wywiad od tej kwestii. Czytam często, że jesteśmy taką organizacją, która rozstaje się z wszystkim nie fair. Uważam, że nie do końca tak jest. Wielu życzyłoby sobie, aby ich umowy były rozwiązywane w taki sposób. Rozumiem, że ludzie przyzwyczajają się do miejsca, a w Tychach jest rodzinna atmosfera – od lat staramy się tak działać – ale przychodzą takie momenty, w których trzeba podjąć trudne decyzje. Jednym się one podobają, innym nie, ale tak musi zostać i w ten sposób chciałbym ten temat zakończyć.

Czy Jarek Rzeszutko po ośmiu sezonach i czterech tytułach mistrzowskich nie zasługiwał na nieco inne pożegnanie?
– Ale on jeszcze gra! Jest czynnym zawodnikiem. Droga jest otwarta i Tychy na pewno nie zapomną o Jarku. Ja nie przywiązuje się tak bardzo do historii. Jest wielu zawodników, którzy zakończyli kariery i, według kibiców, powinni zostać pożegnani. Oczywiście, że to jest fajne i powinno mieć miejsce, ale Jarek jest czynnym zawodnikiem i na to jeszcze przyjdzie czas.
A formę rozstania by Pan zmienił? Bo na pewno obiło się Panu o uszy, że ona zabolała Rzeszutkę.
– Zawsze można coś zmienić. Na pewno nie rozstaliśmy się przez maila. Na pewno nie rozstaliśmy się przez media. A takie przypadki w polskim hokeju się zdarzały. Może chodzi tutaj o termin i o to, że wszystko wyjaśniło się tak późno? Umowy obowiązywały do końca kwietnia, nie zrobiliśmy tego w maju, a w miesiącu, w którym kontrakt wygasał. Zawodnik może mieć pretensje, że nie zrobiliśmy tego wcześniej, ale dyskusje o jego przyszłości trwały do samego końca.
Chciałem poprosić o weryfikację pewnej legendy miejskiej, która do mnie trafiła. Czy Krzysztof Majkowski podał się w tym sezonie do dymisji i ta nie została przyjęta?
– Nie.
Nie mogę się zgodzić na taką lakoniczną odpowiedź.
– Powiem tak: znam chłopaków i z nimi rozmawiam. Nie wtrącamy się w skład, bo takie mity też krążą, ale w momentach trudnych jesteśmy z nimi. Podejrzewam, że Krzysztofowi mogła chodzić po głowie rezygnacja. Opinia publiczna w pewnym momencie zaczęła się jej domagać, ale to młody trener, wciąż na dorobku. Stoję za nim murem, pomagam, robimy wszystko, by z tego marazmu wyszedł mocniejszy. To trudne do zrobienia i nie wiemy, co się wydarzy w przyszłości. Psychika ludzka też ma swoje granice. Nie wszystko dokoła nam sprzyja. W tym sezonie mecze w Tychach często wyglądają gorzej niż na wyjeździe. To też jest odpowiedzią na to pytanie. Reasumując, nie podał się do dymisji.

Pan jest zwolennikiem stawiania ultimatum? Pojawiały się domysły, że o przyszłości trenera zdecyduje awans do turnieju finałowego o Puchar Polski. W pucharze was nie ma, trener Majkowski pozostał na stanowisku. Pan praktykuje takie rozwiązania, by na podstawie celów krótkoterminowych podejmować decyzje personalne?
– Zdecydowanie nie. To żadna weryfikacja. Nowa miotła, która przychodzi, ma szansę osiągnąć dobre wyniki w pierwszych meczach, ale po czasie wszystko wraca. Tutaj potrzebne są czas, praca, cierpliwość. Nie padły nigdy z moich ust słowa: „Panowie, macie cztery mecze, chcę dziewięć punktów. Jeśli ich nie będzie, to się pożegnamy”. Fajnie byłoby zagrać o Puchar Polski, ale to cel pośredni. Celem głównym jest zdobycie mistrzostwa. Tak jest od lat i to się u nas nie zmienia.
Ten zespół, który jest w Tychach, stać na wywalczenie złota? To kwestia pracy, zgrania, ciągłości? Czy może widzi Pan pozycje, które trzeba wzmocnić?
– Wzmocnienia będą. Nie w takim stopniu jak rok temu, bo w zeszłym sezonie trochę się zagalopowaliśmy. Było to spowodowane ruchami w innych polskich klubach na przełomie listopada i grudnia. Unia Oświęcim chociażby zaczęła wzmocnienia. Nie wytrzymaliśmy może ciśnienia…
Zagalopowaliście się z liczbą nowych twarzy, tak?
– Moje zdanie jest takie, że z drużyną trzeba pracować i trzeba ją podnosić na wyższy poziom. Nie zawsze najlepszym rozwiązaniem są nowi zawodnicy, zmiany, roszady. Dla mnie to rola selekcjonera, która nie pasuje do klubu. Jestem zwolennikiem pracy długofalowej i ona przynosiła w Tychach efekty. W poprzednich latach nie dokonywaliśmy wielu zmian, to raczej były modyfikacje kosmetyczne. Trzon drużyny pozostawał niezmienny i odnosiliśmy sukcesy raz większe, raz mniejsze. W tamtym sezonie ruchy były spowodowane tym, co działo się w lidze. Mieliśmy spory wybór, ale może straciliśmy na jakości? Było mało czasu, by zgrać zawodników, niektórzy nie mieścili się w kadrze i generalnie play-off nie był najgorszy, ale wciąż boli mnie potyczka z Cracovią. Wyglądaliśmy, jakbyśmy się wystraszyli przeciwników. Nie możemy powiedzieć, że przegraliśmy, bo byliśmy słabsi fizycznie. Gdzieś w głowach coś nie zapracowało jak powinno.

Kończąc wątek wzmocnień. To prawda, że rynek jest w tym sezonie trudny?
– Poniekąd tak, bo wszystkie ligi grają. Borykamy się jednak z innym problemem. Polska liga nie jest słaba, jak sądzą niektórzy. Nie ma też problemu, jeśli chodzi o kwestie finansowe i organizacyjne. Często jednak zawodnicy uważający się za dobrych mają obawy, że gra w Polsce zamknie im drzwi do poważnej kariery. Uważam, że to nieprawda, ale taki mit w środowisku funkcjonuje.
Którego zawodnika z Polskiej Hokej Ligi zazdrości Pan innemu klubowi?
– Dzisiaj z wielką przyjemnością oglądam grę Grzegorza Pasiuta.
A z młodszego pokolenia?
– Podczas turnieju w Estonii znów bardzo mi się podobał Dominik Paś.
Namawialiście go do przeprowadzki do Tychów?
– Rozmawiałem z nim. Myślę, że większość klubów to robiła. Na pewno widziałbym go w Tychach. Dominik wybrał jednak inną drogę i bardzo dobrze, że się na nią odważył. Zobaczymy, jak dalej potoczą się jego losy.

Jak szacuje Pan możliwości finansowe GKS-u Tychy? Którym budżetem w Polsce dysponujecie?
– Nie zastanawiałem się nad tym. Na pewno nie największym.
W poprzednim sezonie wygraliście chyba licytację o Ondřeja Raszkę z Cracovią…
– Nie. Jeśli by tak było, to wolałbym ją przegrać, ale takiego wyścigu nie było.
No właśnie, a to też ciekawa historia, bo Cracovia pozyskała Dienisa Pieriewozczikowa i wyrzuciła Was z play-offu z Robertem Kowalówką w bramce.
Widzi pan, dobrze, że padło nazwisko Roberta Kowalówki. My mamy swojego „Lewara” (Kamil Lewartowski – przyp. red.), który jest w stanie zaistnieć i być „jedynką” w Tychach…
… ale pan mówi w czasie przyszłym.
– Przyszłym, bo ten chłopak dopiero w tym sezonie otrzymał prawdziwą szansę. Oczywiście drugi bramkarz jest w Tychach potrzebny. Drugi nie w sensie hierarchii, a do rywalizacji z Kamilem. Natomiast Kowalówka w tej Cracovii takiej szansy nigdy nie dostał. W poprzednim sezonie trafił na sponiewierane Tychy i nie potrafiliśmy sobie z nim dać rady.
I potem położył wam w Tychach bramkę przed nosem.
– Tak w hokeju bywa.